Był czas, gdy o Wojciechu Zarzyckim ze Staszowa usłyszała cała Polska. Występował w telewizji, rozpisywała się na jego temat prasa. Dla jednych świetny matematyk i genialny nauczyciel, dla innych dziwak i oryginał. Szeroko znany jako „niemagister”, co rusz zaskakuje nowymi inicjatywami. Jedną z ostatnich jest zorganizowany przez niego klub dla młodzieży.
Mroźny, zimowy poranek. Z Wojciechem Zarzyckim umówiony jestem w staszowskim parku nad Czarną. Przychodzi tu prawie codziennie. Najpierw długo ćwiczy, a potem wskakuje do lodowatej wody i przez kilkanaście minut pływa w wąskiej, wolnej od lodu przerębli. Temperatura prawie minus dziesięć stopni, nieliczni przechodnie przystają z zaciekawieniem, niektórzy pstrykają zdjęcia telefonami, bo widok jest rzeczywiście niecodzienny.
Skrzyknąć morsów
– Na kimś, kto nigdy nie próbował to może robić wrażenie, ale w gruncie rzeczy nic w tym nadzwyczajnego – przekonuje mój rozmówca – Takie kąpiele robię sobie regularnie, przez całą zimę i nigdy nie choruję.
Sekret polega na tym, by wejście do wody poprzedzić solidną rozgrzewką. Najlepszy moment na zanurzenie to ten, gdy na czole pojawią się pierwsze krople potu. Kontakt rozgrzanego wewnętrznie organizmu z lodowatą wodą powoduje, że naczynia krwionośne w okolicach skóry blokują się i nie ma wymiany zimnej krwi z tą cieplejszą we wnętrzu ciała. Również wrażliwość skóry na tak dużą różnicę temperatur zanika.
– Woda, jeśli nie jest zamarznięta, to znaczy, że ma więcej niż zero stopni, czyli jeśli temperatura powietrza wynosi dajmy na to minus kilkanaście, to siłą rzeczy w przerębli jest znacznie cieplej – dodaje W. Zarzycki – Myślałem o tym, żeby zebrać grupę morsów, ale jak na razie nikt tu w Staszowie chyba tego nie praktykuje. Widywałem kąpiących się jesienią, zimą nigdy.
Tłumy chętnych
Matematykę studiował na Uniwersytecie Warszawskim. Pracy magisterskiej nie napisał, bo jak mówi po prostu mu się nie chciało. Czuje zresztą awersję do wszelkiego rodzaju tytułów. Przez siedem lat pracował w staszowskim Liceum im. kard. Wyszyńskiego. Na lekcje przychodził w hełmie, stroju płetwonurka, albo z dziwacznymi maskotkami. Wymyślił nawet własną skalę ocen. Zaprzecza jednak stanowczo, gdy ktoś nazywa niekonwencjonalnymi, jego metody nauczania.
– One właśnie są konwencjonalne – tłumaczy – Przecież w tym wszystkim chodzi o to by skupić uwagę ucznia.
Brak odpowiednich kwalifikacji był oficjalnym powodem tego, że dyrekcja szkoły nie przedłużyła mu umowy. Jako bezrobotny prowadził głodówkę „Przeciwko głupocie na całym świecie i w obronie świata przed ciemnotą”. Głodówkę nietypową, bo z przerwami na jedzenie. Było to przedsięwzięcie na tyle nietuzinkowe, że zainteresowali się nim nawet Wojciech Mann i Krzysztof Materna, którzy zaprosili Zarzyckiego do udziału w jednym z odcinków swojego programu MdM.
„Niemagister” żyje z korepetycji. Uczniowie walą drzwiami i oknami, bo nikt lepiej od niego nie potrafi wyłożyć matematycznych zawiłości. Co zarobi przeznacza w dużej mierze na pomoc dla dzieci i młodzieży z ubogich rodzin. Kupuje im komputery, książki, pomoce naukowe, funduje stypendia. Teraz z pomocą grupy wolontariuszy prowadzi klub „Hades”, miejsce gdzie nauka łączy się z zabawą i gdzie każdy kto chce może ciekawie wypełnić swój wolny czas.
Regulamin
Klub mieści się w piwnicach Liceum, tego samego w którym uczył kiedyś Wojciech Zarzycki. Swoje podwoje otwiera codziennie, nawet w niedziele i święta. Prawie zawsze jest tu gwarno i wesoło. Obowiązują jednak żelazne zasady i każdy musi się do nich stosować.
– Najpierw zawsze jest pół godziny obowiązkowego czytania, albo nauki – mówi Mirosław Ziemniak, jeden z wolontariuszy, opiekujących się osobami przychodzącymi do „Hadesu” – Dotyczy to wszystkich i dzieci i dorosłych, bo tacy też tutaj zaglądają. Dopiero potem jest czas na zabawę.
Nikt tu nie przeklina, nie pali, nie wszczyna awantur. Po prostu miła, rodzinna atmosfera.
– Nie zawsze tak to wyglądało – zaznacza Wojciech Zarzycki – Początki były trudne. Mamy tu młodzież z bardzo różnych rodzin. Nie prowadzimy wprawdzie selekcji. Przychodzi każdy kto chce, ale zależało nam przede wszystkim na tym, aby ściągnąć tych, którzy wieczorami bez celu włóczą się po mieście.
W godzinach pracy szkoły „Hades” pełni funkcję baru. Po południu wolontariusze zamieniają go w świetlicę. Z szaf i magazynów wyciągany jest sprzęt do ćwiczeń, gry, książki, zabawki. Jest tego całe mnóstwo. Każdy może znaleźć coś dla siebie.
Potrzebują ciepła
Ewelina Wojdan od samego początku pomaga w prowadzeniu klubu. Jest studentką trzeciego roku pedagogiki. Uważa, że ten rodzaj wolontariatu jest dla niej bezcenną praktyką.
– Wiele z tych dzieci, które do nas zaglądają szuka opieki, ciepła, rozmowy, zainteresowania ze strony drugiej osoby – tłumaczy – Zdarza się, że w domu tego im brakuje. Niektórzy przychodzą tutaj odrabiać lekcje i cieszą się z takich zwyczajnych rzeczy, że ktoś z nimi usiądzie, wytłumaczy, pomoże.
Gdy już pora się rozejść, wszyscy dostają coś do zjedzenia. Najczęściej drożdżówki, albo słodkie wypieki.
– Mam układ z dwoma cukierniami, które pod koniec dnia sprzedają mi swoje wyroby za pół ceny – mówi Wojciech Zarzycki – Ludzie w mieście wiedzą, gdzie to trafi i zdarzało się, że stojący w kolejce płacili za te zakupy, chcąc w ten sposób pomóc.
Wolontariuszy nigdy dosyć
W „Hadesie” każdego dnia jest zwykle kilkanaście osób. W sumie regularnie zagląda tu ponad 60 młodych ludzi. Czuwa nad nimi kilkoro opiekunów. Zmieniają się w zależności od tego, kto akurat dysponuje wolnym czasem. To nauczyciele, urzędnicy, bezrobotni – przekrój jest bardzo szeroki. W tym gronie jest m.in. Tomasz Urbanowicz, szef jednego z wydziałów Urzędu Miasta, a poza tym muzyk, fotograf, informatyk i najlepszy w Staszowie szachista. Wszystkich zaraził swoją pasją Wojciech Zarzycki, który jak sam mówi, robi to wszystko dla innych, ale i dla siebie.
– Ja to po prostu lubię – podkreśla – Nie mógłby być urzędnikiem, policjantem, czy kimś w tym rodzaju. Sprawia mi radość jeśli mogę pomóc komuś innemu. To samo czują również nasi wolontariusze. O pomoc prosiłem wiele osób, a tylko garstka odpowiedziała pozytywnie. Gdyby nie czuli takiej potrzeby, to by ich tutaj nie było. Cały czas czekamy na kolejnych opiekunów. Im będzie ich więcej, tym więcej zdziałamy.
Autor: Rafał StaszewskiŹródło: Tygodnik Nadwiślański